Recenzja "Jednym Zaklęciem"

Długo mi to zajęło, ale oto jestem z całkiem nową nocią, i to w dodatku książkową. "Jednym zaklęciem" wpadła w moje ręce przypadkiem, urzekła szpetną okładką i całkiem przyjemną ceną, ale do tej pory nie okazałam jej szczególnego zainteresowania, pozwoliłam jej leżeć gdzieś na półce i czekać na jej czas. Kiedy w końcu się za nią zabrałam, okazała się dokładnie tym, czego potrzebowałam w walce z moim małym czytelniczym zastojem. Jak miło. 


"Jednym zaklęciem" Lawrence Watt-Evans to drugi tom trylogii Legendy Etshar (ugh, tę nazwę się tak nieprzyjemniej czyta), jednak nie jest mocno powiązana z poprzednią częścią i można spokojnie zabrać się za nią bez wcześniejszego zapoznania z nią, jak ja to zrobiłam. Opowiada ona historię Tobasa, siedemnastoletniego czarnoksiężnika - no, może to za duże słowo. Umiejętności naszego bohatera ograniczają się bowiem do jednego tylko zaklęcia, polegającym na wznieceniu ognia. Jego nauczyciel nie zdążył nauczyć go więcej, ponieważ zmarł, zostawiając Tobasa, sierotę zresztą, bez pracy, miejsca zamieszkania i perspektyw na przyszłość. Młody mag postanowił szukać szczęścia w szerokim świecie i po chwili trafił, niekoniecznie z własnej woli, do grupy śmiałków mających za zadanie zgładzić grasującego po królestwie smoka.

Brzmi nieszczególnie oryginalnie, i takie właśnie jest, nikt nie ma nawet zamiaru tego ukrywać. To takie zupełnie typowe fantasy, z czarami, pięknymi księżniczkami, strasznymi smokami i tak dalej. Fabuła jest niezwykle przewidywalna, bohaterowie uroczo nijacy, a zapas składnika zaklęcia jest jak strzały Legolasa w filmowej trylogii - nieskończony. Wszystko to składa się na taką prostą, ujmującą historyjkę, która nie aspiruje do bycia czymś więcej niż przyjemnym czytadłem na wolną chwilę. Pochłania się ją bardzo szybko i najprawdopodobniej zapomina po kilku dniach, bo w końcu nie ma w niej nic zapadającego w pamięć czy wyróżniającego ją jakoś specjalnie na tle innych nijakich książek z gatunku heroic fantasy. 

To, co napisałam powyżej mogłoby właściwie starczyć za całą recenzję, postaram się to jednak rozciągnąć. Właściwie chciałabym to zrobić pisząc o bohaterach, ale niestety, nie ma tu zbyt wiele do powiedzenia. Jest ich strasznie mało - poza Tobasem mamy tu tylko paru randomowych "łowców smoków", którzy jednak nie zostają na długo, ani razu zresztą nie wychodząc poza dziesiąty plan. Poza tym mamy jeszcze pewną kobietę, którą można by nazwać drugą najistotniejszą postacią w książce, chociaż pojawia się raczej na krótko. Żadna z tych osób nie jest zbyt ciekawa, tylko co poniektóre mają jakiekolwiek wyróżniające je cechy. Imion większości nie pamiętałam już parę stron po ich ostatnim pojawieniu się, co może dawać pewne wyobrażenie. Główny bohater nieco się na ich tle wybija, nie jest co prawda szczególnie interesujący, ale jakoś da się do polubić w czasie czytania.

Wspominałam jednak już wcześniej, że książka jest naprawdę urocza, i tego się trzymam. Ma jakiś taki przyjemny, lekki klimacik, w niektórych momentach sili się nawet na humor. Miła odmiana po tych wszystkich wojnach, spiskach i ratowaniu świata. O, i mamy absolutnie przeuroczy dodatek na samym końcu - pod tytułem "Uwagi" kryje się zbiór odpowiedzi na niektóre pytania, które pojawiały się w czasie czytania. Nie są to żadne istotne kwestie, raczej ciekawostki, parę z nich jest nawet utrzymanych w dość żartobliwym tonie, ale uważam to za bardzo sympatyczne zakończenie. Gdyby była to opowieść bardziej angażująca byłabym za to jeszcze wdzięczniejsza.

Takie krótkie podsumowanie. "Jednym zaklęciem" to książka nienajlepsza, ale niedoskonałości nadrabia swoim urokiem. Jest niewymagająca, lekka, idealna do przeczytania momencie, kiedy cięższe lektury nas przytłaczają, albo kiedy brakuje nam czegoś do herbaty. Szczególnie wtedy, bo to jakaś taka typowo herbaciana fantastyka.

Ha, udało się.  Po tej noci piszą się kolejne, taka komiksowa i taka growa, ale bardzo możliwe, że w międzyczasie wpadnie mi jeszcze parę innych pomysłów, i te rozpoczęte posty poczekają sobie jeszcze dobre kilka tygodni. 
Ech, chyba zacznę żebrać o komcie na fejsbukach. Tu są moje fejsbuki, jakby co, tu będę żebrać.

Comments

  1. O, też to czytałam.:) Ale w ładniejszym wydaniu, z fanatstycznej serii Amberu, w twardej oprawie z trochę odczapistą ilustracją na okładce.;)

    I właściwie to nawet zdanie mam takie samo. Ot, urocza, prosta historyjka (tylko tego smoka szkoda). Jedynym oryginalnym pomysłem był chyba sposób dostania się do wymiaru z ukrytym zamkiem. Choć z drugiej strony, trochę też tam było humoru i pogrywania z konwencją - ten król oznajmiający, że Tobias ma wybrać sobie królewnę i tyle, bo jakby król chciał pozbyć się tylko smoka, a nie córek, toby zatrudnił profesjonalistę też był całkiem fajny.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Znacznie ładniejsze, fakt.

      Motyw z królem i jego córek faktycznie był sympatyczny, ale poza tym za dużo zabawy konwencją nie widziałam, a już na pewno nie tyle, ile spodziewałam się po opisie fabuły. Ale i tak lektura raczej przyjemna, nawet bez tego.

      Delete
  2. Co wy macie do tej okładki, śliczna jest! :D

    Leży mi toto na półce już chyba drugi rok, kupione w antykwariacie za 5zł (kocham antykwariaty), chyba się w końcu zawezmę i przeczytam, mimo że nienawidzę zaczynać lektury cykli od środka.

    ReplyDelete
    Replies
    1. To jest baaardzo luźny cykl, o to się nie martw.

      Delete
    2. Nie lubię smoków z tak dużą ilością kończyn, po prostu. ^^ Wolę połączenie tylne łapki + przednie kończyny przekształcone w skrzydła, ew. dwie paru kończyn i skrzydła na grzebiecie. To na okładce jakby nie mogło się zdecydować.

      I spokojnie możesz zacząć od tego, jak napisała Ore, między książkami są raczej luźne połączenia. No i cały świat jest opisywany od podstaw od początku książki.

      Moje kosztowało chyba 6. Tyle przegrać.

      Delete
  3. Bardzo celnie podsumowałaś rzeczoną kniżkę - faktycznie, jest wyjątkowo urocza, aczkolwiek nie wyróżnia się jakoś specjalnie [poza intrygującym tytułem]. Podobnie prostą, uroczą historyjką jest "Niedoczarowany miecz" z tego samego uniwersum, oparty chyba na obiektywnie oryginalniejszym pomyśle.
    Pamiętam jeszcze, że byłam strasznie rozczarowana, że nie dostaliśmy sążnistego, epickiego backstory samego zamku i jego właściciela.
    A niezbyt daleko posuniętą zabawę z konwencją da się częściowo wytłumaczyć rokiem wydania.
    Ogólnie przyjemna, lekka fantasy, którą spokojnie można wcisnąć młodzieży.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Senkju. Tytuł faktycznie jest najciekawszym punktem w książce, niestety. A ten "Miecz" mignął mi gdzieś na LC, może rozejrzę się za nim w antykwariacie.
      I tak, dokładnie! Zamek w pustce, a jedynym wyjaśnieniem są jakieś magiczne gobeliny tworzące nowe światy. Meh.

      Delete

Post a Comment