Wrocławskie Dni Fantastyki 2015

W dniach 26-28 czerwca we Wrocławiu odbyły się Dni Fantastyki, największa tego typu impreza w tym rejonie. Początkowo nie miałam zamiaru na nią jechać, bo na miejsce mam daleko, pieniędzy brak, ogólnie okoliczności nieszczególnie sprzyjające konwentowaniu. Ale hej, to szczegóły, postanowiłam więc olać przeciwności losu i wybrać się mimo wszystko. I nie żałuję, bo bawiłam się świetnie, udało mi się nawet obłowić ładniej niż na Pyrkonie (co specjalnym osiągnięciem nie jest, noale)

DeeFy okazały się konwentem wcale przyjemnym i raczej sprawnie zorganizowanym. To znacznie bardziej kameralna impreza niż poprzednie, na których byłam, w tym roku zebrało się jakieś dwa i pół tysiąca ludzi. Program był dość zróżnicowany, skupiający się głównie na tematyce fantasy (kto by się tego spodziewał) i naukowej, jednak nie zabrakło bloków związanych z komiksem, grami czy science-fiction. Nie mam nic do zarzucenia organizacji, wszystko odbywało się tak, jak można by tego oczekiwać, nie widziałam żadnych porażających kolejek czy niedopatrzeń. Mam jednak straszliwie mieszane odczucia co do miejscówki: z jednej strony ten pałacykozamek i otaczający go park jest miejscem idealnym, niezwykle klimatycznym - w końcu gdzie lepiej urządzić gamesrooma, jak nie w zamkowych podziemiach? Niestety, Centrum Kultury "Zamek" mieści się dość daleko od wszelkiej cywilizacji, dojazd jest ograniczony, a prowadząca tam droga ma tendencję do zakorkowywania się, dotarcie na miejsce nie jest więc najłatwiejszą rzeczą. Zdecydowanie wolę konwenty dziejące się tuż obok dworców kolejowych, o. 


W przeciwieństwie do Pyrkonu, na DFach znalazłam sporo czasu na bieganie po prelkach. Udało mi się zaliczyć w sumie jedenaście punktów programu, chociaż oczywiście nie były to wszystkie, jakie miałam w planach.
Nieco spóźniona, ale jednak, trafiłam na "Kobiety w uniwersum Marvela" Michała Wolskiego. Takie spojrzenie na superbohaterki na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, wcale sympatycznie poprowadzone, podobało mi się, mimo że nie dowiedziałam się w sumie niczego nowego. Następnie wybrałam się na konkurs wiedzy o Batmanie "Jeden z dziesięciu Robinów" prowadzony przez Marka Kamińskiego. Nie byłam przekonana co do brania udziału, ale postanowiłam spróbować - i cóż, zajęłam pierwsze miejsce. Wygrałam animację DC na DVD i trochę konwentowej waluty do wymienienia na jakieś pierdółki, co było bardzo miłym początkiem konwentu. Tego samego dnia załapałam się jeszcze tylko na "XIX-wieczne CSI" Anety Jadowskiej. Prelka prowadzona zwidocznym entuzjazmem i dawką humoru, ale ponoć pod względem przytoczonych informacji nie było to nic specjalnego.
Następnego dnia przegapiłam kilka wcześniejszych punktów programu (wspomniane wcześniej korki), dotarłam dopiero na "Kobieta to jakby pół mężczyzny - o pojedynkach w średniowieczu i okolicach" Jakuba Prokopa. Temat całkiem interesujący, ale samo wystąpienie strasznie chaotyczne i mało porywające. A szkoda, bo mogło wyjść znacznie lepiej. Zaraz po tym trafiłam na "Kaziu de Bubu - wpływ imienia na charakter postaci fikcyjnej" Dagi Antic. Przyciągnęła mnie ta druga część tytułu, przez co ogromnie się zawiodłam - okazało się bowiem, że nie będzie to wcale rzecz o imionach, a o serii lalek tworzonych przez prelegentkę. Same twory uznałam zresztą za wybitnie szpetne, więc niestety, nawet sympatyczna prowadząca nie mogła zrobić z tego panelu niczego ciekawego. Na szczęście po tym znalazłam się na "Wojna naprawdę w chuj Wielka" Michała Gołkowskiego, czyli cudowną prelekcję o pierwszej wojnie światowej. Dowiedziałam się mnóstwa nowych rzeczy, a całość była tak dobrze przygotowana i podana w takiej formie, że chętnie wybrałabym się na to jeszcze raz czy dwa. Mam też mocne postanowienie zakupić książkę Michała, "Stalowe Szczury: Błoto" przy pierwszej nadarzającej się okazji. Sobotę zakończyłam konkursem cosplayu. Był dość krótki, bo i cosplayerów nie było zbyt wielu, większość stała jednak na całkiem wysokim poziomie i oglądało je się przyjemnie. Mniej przyjemnie słuchało się konferansjera, który chyba postawił sobie za punkt honoru zdenerwowanie każdej osoby na widowni.
W niedzielę program ograniczał się do pięciu godzin, z których ja spędziłam cztery w podziemiach, na czterech ostatnich prelkach. Pierwsza, "Tajemnica "Ripper Street", czyli o wtórności seriali" (tak, wiem, że cudzysłów w cudzysłowie robi się inaczej, ale jakoś zawsze mnie to boli w oczy, Mniejsza z tym), była bardzo dobrze przygotowana i ciekawa, ale niestety, skupiała się na serialu, który znały ledwie dwie osoby z widowni (w tym ja), publiki więc nie porwała. Następne było "Ile jest Batmana w "Gotham"?", Marka Kamińskiego czyli jedna z prelek, które przegapiłam na Pyrkonie. Sympatyczna rzecz, z ciekawymi uwagami i odpowiednio dużą dawką humoru. Zaraz po tym Kobalamina przygotowała prelekcję "Po co nam wojny, skoro mamy epidemie" - naprawdę interesująca i zaskakująco przystępna rzecz, taka urocza toplista największych plag w historii ludzkości. Ostatni znów był Marek, tym razem z panelem "Wysyp superhero-seriali DC Comics". Wypadł nieźle, widownia była nawet całkiem aktywna, więc było czego słuchać.
I to by było na tyle. Uważam to za całkiem sporą ilość punktów, większość oceniam wysoko, ogólnie pod tym względem jestem z DeeFów zdecydowanie zadowolona. Trochę żałuję, że nie miałam okazji na żadne nocne siedzenie w gamesroomie, ale niestety, zmusiły mnie do tego warunki. Tak czy inaczej, realizację programu zaliczam na plus.


I w końcu najprzyjemniejsza część, czyli przywiezione znajdźki. Ich ilość nie powala, ale uważam, że to całkiem ładny zbiór. Zwłaszcza, że nie wydałam na to aż tak dużo.
Dwie książki: pierwszy tom "Kronik Amberu" Rogera Zelazny'ego i "Krokodylowa skała" Luciusa Sheparda. Pierwsze dostałam za wygrane na konkursie konwentowe pieniądze, uważam to za najlepiej wydane kupony evah. O serii słyszałam wiele dobrego, więc widok tej cegły pośród sklepikowych nagród strasznie mnie ucieszył. Szczególnie, że pozostałe fanty jakoś nie powalały. Drugi tytuł znalazłam na stoisku Tak Czytam, za powalającą cenę ośmiu złociszy. Podobno warte przeczytania, a jeśli nie, to chociaż nie będzie mi szczególnie szkoda wydanych pieniędzy. 
Nagrody z loterii. Bardzo lubię takie konwentowe loterie, i chociaż przyznaję, większość z nich zostawia człowieka z cukierkiem i uczuciem bolesnej przegranej, to niekiedy można zgarnąć na nich wcale wartościowe rzeczy. Mi, jak zwykle, nie udało się i zamiast tego zdobyłam takie oto pierdółki - pięć złotych każda. Są to jednak pierdółki wyjątkowo ładne: dwie pokemonowe przypinki, jedna z dodatkiem Star Warsów, czyli samo dobro. Śliczne kolczyki gwiezdnowojenne uznałabym za świetną wygraną, gdybym tylko miała przebite uszy. Do tego dwie zakładki, jedna z Punisherem, druga z Ultronem (komiksowym, bez tych dziwnych brwi). Najlepsze, jakie udało mi się znaleźć, bo większość była utrzymana w tematyce mangowej - takie stoisko, znaczna część fantów jest tam związana z anime lub LoLem, z tych dwóch marvelowskich papierków jestem więc nawet zadowolona. Chociaż tu znów pojawia się taki problem, że ja nie używam zakładek do książek, ale to już szczegóły. Ogólnie uważam to za całkiem miłe fanty (szczególnie tego pina z Bulbasaurem i Squirtlem - jest przeuroczy). 
Mój ulubiony zakup: poduszka z Flashem. Na stoisku, o którym wspominałam wyżej, tym od zakładkowo-przypinkowej loterii (damn, widzę to stoisko na każdym konwencie, ale za Chiny Ludowe nie powiem, jak się nazywa. Czy ono w ogóle ma nazwę? Czemu jej nie znam? Ughh.), mają takich małych poduszek całe milijony, w tym kilka z motywem superbohaterskim - większość wygląda podobnie do tej, widziałam Green Lanterna i Supermana w tym samym stylu. Czaiłam się na którąś z nich już od dawna, teraz w końcu postanowiłam jedną zdobyć. Wybór padł na Flasha, bo to jeden z moich najulubieńszych bohaterów. 
A to nagroda konkursowa. Wciąż w folii, leży i czeka na swoje przeznaczenie - obejrzenie i zreckanie. Przypuszczam, że będzie to zreckanie dość brutalne, bo film zapowiada się marnie. Ale cóż, zobaczy się. I tak ogromnie się cieszę, że ja zdobyłam - pałam wielką, bezwarunkową miłością do rzeczy, które dostaję za darmo. 

Idę dalej odsypiać. 
Na dniach (mam nadzieję) pojawi się recenzja pewnego komiksu (tak, wiem, ostatnio to głównie komiksy były...), ale zaraz po tym mam zamiar dokończyć jakąś inną notkę ze szkiców, będzie to więc albo serial, albo film. Tak czy inaczej, stay tuned. 
Also, standardowo: zapraszam do krytykowania, dzielenia się opiniami i tak dalej. 

Comments

  1. Te kolczyki są fantastyczne!
    Podusia też cudowna, muszę spróbowac uszyć coś w tym klimacie ;D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Prawda? Strasznie mi szkoda, że nie noszę kolczyków. Może spróbuję przerobić je na jakieś wisiorki, czy coś.
      Chciałabym to zobaczyć, więc w razie czego nie zapomnij podzielić się efektami. :)

      Delete
    2. Klipsy nie wchodzą w grę? 10/10, polecam.

      Delete
    3. Niby dałoby radę, ale ja ogólnie nie lubię rzeczy dyndających przy uszach - stąd brak dziurek.

      Delete
  2. Teraz już wiem skąd ta cała Twoja wiedza :)

    ReplyDelete

Post a Comment