Recenzja "Szczurobójcy"

Przerywam pisanie (i tak ledwo idące, ale) notki o pewnym komiksie, ponieważ odczuwam ogromną potrzebę podzielenia się ze światem książką, którą właśnie przeczytałam. Wspomniałam o niej w tej notce stosikowej, pisząc, że jeśli okaże się naprawdę złe, to napiszę reckę. I oto piszę, możecie więc łatwo domyśleć się, jakie są moje odczucia względem tego dzieła. Niby nie spodziewałam się niczego szczególnie dobrego, w końcu porządnych self-publishingowych książek ze świecą szukać, ale autorowi i tak udało się mnie zawieść. Godne pochwały. 



Debiut Sławomira Orłowskiego w założeniu miał opowiadać historię dziejącą się w średniowiecznych Niemczech, skupiającą się na postaci szczurołapa Dawida Pabiana Globa. Pabian wiedzie niezwykle nieciekawe życie do czasu, kiedy to odwiedza go Flawia, tajemnicza kobieta proponująca mu objęcie posady pogromcy szczurów w mieście Hameln (Hameln, łapiecie? Ten oto subtelny żarcik jest prawdopodobnie najlepszym w całej książce, więc widzicie, jak źle jest), kusząc wizją ciepłej posadki i wysokim wynagrodzeniem. Po przybyciu do miasta okazuje się jednak, że wytępienie szkodników z okolicy nie będzie prostym zadaniem - plaga szczurów przekracza wszelkie wyobrażenia, od czasu jej rozpoczęcia w mieście pojawiają się ciała wcale niewyglądające na ofiary głodnych zwierząt, a wszystkiemu winne zdaje się być jakieś magiczne szujstwo. Glob podejmuje się rozwikłania zagadki, mając do pomocy Flawię, a za rywala tajemniczego łowcę nagród, szukającego sprawcy całego zamieszania.


To od początku nie brzmiało zbyt ciekawie. Jak wyszło? Jeszcze dziesięć razy mniej ciekawie, jakimś cudem. Na samo rozwiązywanie tajemnicy musimy długo czekać - najpierw dostajemy milijony zupełnie niepotrzebnych scen, wewnętrznych monologów i tym podobnych, a kiedy wreszcie docieramy z bohaterami do Hameln więcej czasu jest poświęcone Pabianowi odwiedzającemu pobliskie sklepy niż czemuś sensownemu. Walka ze szczurami ogranicza się do wytępienia ich z jednego czy dwóch domów, szukanie mordercy do porozmawiania z paroma przypadkowymi osobami, a cały problem z mistycznym bytem powodującym plagę rozwiązuje się sam, bo najwyraźniej znudziło mu się przebywanie na kartach tej historii. Mogę to zrozumieć, siriusli.

Ale hej, fabuła to nie wszystko. W tym wypadku to zdecydowanie nie najgorszy aspekt, bohaterowie bowiem wypadają jeszcze gorzej, choć wciąż nie najsłabiej, o czym za moment. Postaci jest mało, bardzo mało. Właściwie jedynymi znaczącymi postaciami jest trójka głównych hirołów, a więc szczurołap Pabian, panna Flawia i łowca nagród, Thomas Liche. Z pewnym zadowoleniem informuję, że najciekawiej wypada tu postać kobieca, ale spokojnie, ona też nie jest bardziej warta uwagi niż trzecioplanowy bohater w dowolnej porządnej książce. Flawia zostaje wysłana przez władze Hameln w celu znalezienia Globa (bo przepowiednia, nie pytajcie), po czym robi za jego pomoc i przewodnika po mieście, co w praktyce oznacza ciągłe kupowanie mu jedzenia i przyrządzanie posiłków. Jest przy tym zdolnym szermierzem, więc czasami jest też ochroniarzem Pabiana, ratując jego nędzny tyłek z niezwykłą częstotliwością. O, jest też jego love interestem, ale to mniej istotne. Przez większość czasu jest kreowana jako silna, niezależna, zaradna kobieta, często jednak zdaje się o tym zapominać, wciąż jednak pozostaje znacznie bardziej interesującą i dającą się lubić postacią niż nasz protagonista. Pabian jest bowiem postacią tragiczną, i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To taka postać w stylu Rincewinda, mająca być zaprzeczeniem odważnego, walecznego herosa, dość często spotykanego w fantastyce. Jest, to z pewnością. Poza tym ma też obrzydliwy charakter i czytelnik ma ochotę skręcić mu kark co kilka stron. Jeśli taki był zamiar autora - gratuluję. Dawid jest denerwujący, egoistyczny do granic możliwości, nie mający właściwie żadnej pozytywnej cechy. Trzecim z istotniejszych postaci jest Thomas, czyli taki stereotyp łowcy nagród z typowego fantasy/science-fiction - bezwzględny, zimny, skupiony na swoim celu facet w długim płaszczu, kapeluszu, uzbrojony po zęby i skuteczny jak diabli. Przy tym wcale sympatyczny gość, aż szkoda się robiło czytając jak Pabian obiera go na cel gimbazjalnych żartów, bo Thomas okazał się znacznie bardziej przydatny niż on sam.

Ale-ale, widzicie, niezwykle ograniczony poczet bohaterów powieści wcale nie jest tu najgorszy. Najsłabszym i najbardziej męczący jest tu język, styl autora i brak jakiegokolwiek, nawet nie researchu, ale choćby pomyślunku przy tworzeniu świata. Widzicie, pan Orłowski postanowił umieścić historię w niesprecyzowanych bliżej wiekach ciemnych, ale jedyną różnicą między okolicznościami akcji książki a dzisiejszymi czasami jest obecność mieczy. O, i koni, ludzie jeżdżą tu konno. No i to byłoby tyle. Akcja mogłaby równie dobrze mieć miejsce w roku 214 p.n.e., albo w odległej przyszłości gdzieś na planecie Hera, nie robiłoby to zupełnie żadnej różnicy. Pogłębia to stosowany przez autora język, który wygląda jak dokładna kopia stylu używanego przez dzisiejsze nastolatki. Mamy więc pełno kolokwializmów, dość nowych zapożyczeń z innych języków, nawiązań do popkultury (!) czy wydarzeń, o których bohaterowie nie mogliby mieć najmniejszego pojęcia. W pewnym momencie Pabian cytuje Mickiewicza, więc sami widzicie, o co mi chodzi. Nałogowo jest też używane słownictwo, które pasuje do biednego, niewykształconego szczurołapa z średniowiecznej wioski jak on sam do eleganckiego salonu. Czyta się to lekko i szybko, to na pewno, ale momentami brak sensu aż rzuca się na czytelnika z zębami. I przez "momentami" mam na myśli co drugie słowo.
O, i taki smaczek. Autor najwyraźniej uważa, że słowo "źrenica" to taki wyszukany synonim słowa "oko" lub "tęczówka", dzięki czemu przez całą powieść jesteśmy raczeni opisami "bladych źrenic" Flawii i innymi odmianami barwnymi. Urocze.

Dodatkowym utrudnieniem lektury jest widoczny brak korekty. Mamy więc liczne literówki, miriady przecinków z rzyci wziętych i nawet parę błędów ortograficznych, postacie zmieniają czasami imiona, Pabian bywa Pabanem, a gramatyka bardzo często postanawia wyjść i nigdy nie wrócić. Wiem, że to dość popularne w przypadku książek wydawanych przez samego autora, ale wcale to nie pomaga.

Podsumowując, "Szczurobójca" jest złą książką. Historia jest słaba, bohaterowie nudni i płascy, język odrzuca na kilometr, a samo czytanie sprawia raczej nikłą przyjemność. Nie rzuciłam jej w kąt po dwóch stronach tylko dlatego, że przeczytanie ich zajęło mi jakieś pół sekundy, a następne poszły w ciągu kolejnych paru. Czytało się to bardzo szybko, zapomina o wszystkim jeszcze szybciej. Gdyby lekkość czytania była wyznacznikiem dobrej literatury, jak to uważają pewne osoby na lubimyczytać, to powieść Orłowskiego byłaby niemalże wybitna. Niestety, teraz jest to tylko marne czytadło, którego nie zdecydowanie nie polecam nikomu. Te pięć minut, które zajmuje przeczytanie jej można poświecić na coś znacznie ciekawszego.
Pracownik antykwariatu, któremu opychałam to dzieło, przeczytał uważnie opis, popatrzył na okładkę, przekartkował, spojrzał na mnie wzrokiem pełnym zwątpienia i spytał, czy da się to czytać. Musiałam go okłamać, teraz prawie odczuwam wyrzuty sumienia. 

Jakoś długo wyszło, jak na moje standardy. To dobrze. Obiecałam na fejsbuczkach, że napiszę w tym miesiącu znacznie więcej, niż w poprzednim, i mam zamiar to zrobić. Serio. 
[tu wstaw zabawny tekst o komcianiu, tylko żeby nie wyglądał jak żebranie]. Do następnej notki.

Comments

  1. A jakieś ciekawe głupoty się trafiły? Jakieś bolesne braki w reaerchu? Czy to książka nawet takich ciekawostek pozbawiona?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hmm, z ciekawszych to będą chyba te nagminnie powtarzane "źrenice" i właśnie te nawiązania do Mickiewicza czy nawet Disneya. Większych braków w researchu nie było widać, bo nawet nie było gdzie, skoro cały świat przedstawiony ograniczał się do słabo opisanego miasta i ludzi z mieczami. Także niestety, nie było tu nawet takiego lolcontentu.

      Delete
  2. Znak jakości empiku - musi być zajebiste. *kciuk w górę*

    Ale muszę przyznać, że czytanie książek ludzi, którym wydaje się, że potrafią pisać i własnym sumptem wydali swe dzieła, jest wciągające. ;D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Prawda? Chciałam sobie zobaczyć więcej arcydzieł pokroju tego, ale stronka z okładki nie istnieje. Cóż, jaka szkoda.

      Delete
    2. Jak masz ochotę na pseudoapokaliptyczne klimaty w centrum Polski, obczaj "Warszawę 2048" - słabe i pełne głupotek właściwych młodocianym autorom (płci męskiej! tacy są najlepsi). Ma wydanie papierowe, ale drogie jak nieszczęście, podczas gdy w necie ebook stoi po 5zł. Mogę ci go nawet "pożyczyć". ;3

      Delete
    3. Czytam sobie opinie na LC, zapowiada się cudnie. I recenzowanie własnej książki, aw! <3 I nie miałabym nic przeciwko takiemu pożyczeniu. ;>

      Delete

Post a Comment