Recenzja "Pobitych garów" #1 i #2

Bogowie, jak ja się z tym spóźniałam - mam ochotę sama się za to pobić. Potrzebuję deadline'ów i kata nad głową, inaczej nie umiem pracować. Cóż. 
Tymczasem zapraszam do czytania. 


„Pobite Gary” składa się obecnie z dwóch numerów, siedemdziesiąt dwie strony każdy. To całkiem spory kawałek komiksu, w całości stworzony przez Małgorzatę "Slo" Szymańską, którą szersza widownia kojarzyć może z powstającego obecnie "Witchpubu". Pierwszy zeszyt wydano eony temu, drugi już całkiem niedawno, bo w zeszłym roku - seria obeszła się raczej bez większego echa, nie widziałam niemalże żadnych recenzji, uwag, niczego. Nie rozumiem czemu, skoro o komiksie zdecydowanie warto powiedzieć co nieco.

Fabuła śledzi losy Gary'ego, młodego chłopaka, który po rzuceniu studiów rozdziela swój czas między picie, granie na komputerze, picie, nicnierobienie i picie. Ma on opinię czarnej owcy rodziny, zwłaszcza kiedy porównuje się go z jego bratem bliźniakiem, Samse - młodym geniuszem, przykładnym i ułożonym młodzieńcem. To jego samobójcza śmierć rozpoczyna komiks, pozwala nam przyjrzeć się pogrążonemu w żałobie Gary'emu, który musi uporać się nie tylko z własnym bólem, ale i problemami, które zostawił na jego głowie eksżyjący: tajemniczym urządzeniem niewiadomego przeznaczenia, szukającymi wyjaśnień znajomymi, a także niebezpiecznym osobnikiem podążającym tropem wynalazku.
Zdecydowanie jest to intrygująca historia... a właściwie tylko jej początek. Fabuła rozwija się powoli, urywając się po chwili, przez co nie do końca pozwala czytelnikom dostatecznie zżyć się z bohaterami czy wciągnąć w opowieść. Mimo że przeczytałam aż sto czterdzieści stron, na których przecież działo się wcale sporo, mam wrażenie, że zobaczyłam dopiero prolog, może pierwszy rozdział. Dość ciężko oceniać po tym całą fabułę, ale można dostrzec w niej potencjał i, tak jak ja, czekać na więcej.

Graficznie komiks prezentuje się zjawiskowo. Ostre linie, charakterystyczna kreska łącząca realizm proporcji z bajkowym, przerysowanym, pełnym przykuwających uwagę elementów designu świata oraz postaci, idealnie pasująca czerń i biel - mało nie napisałam w tejże recenzji o wspaniałym użyciu kolorów, tak sugestywnie to wszystko wypada i tak podziałało na moją wyobraźnię. Byłoby mi głupio, ale to w sumie świadczy o talencie autorki, więc się tu tym chwalę.
Okładki są równie urokliwe, choć może nieco za wiele tam nawrzucano – ale ja jestem fanką minimalizmu, może to przez to. Niemniej jednak, uwielbiam cover pierwszego numeru – przedstawienie bliźniaków wyszło tam naprawdę świetnie. 

Najbardziej charakterystyczną cechą „Pobitych Garów” jest niezwykła, rzucająca się w oczy kreskówkowość – styl do złudzenia przypomina współczesne lub te nieco starsze, oglądane przez wielu za dzieciaka, animacje. Nie mam na myśli tylko kreski - chociaż ta też ogromnie na to wpływa - ale i sposób narracji, specyficzną atmosferę, nierealność i przejaskrawienie całości. Wszystkie dziwaczne elementy zdają się być tu na miejscu, perfekcyjnie pasując do reszty i nie wywołując żadnego zdziwienia. Jedną z cech, która szczególnie przywodzi na myśl seriale animowane, są projekty postaci. Nie tylko wyglądają niezwykle charakterystycznie, z różnego rodzaju czapkami, okularami i innymi dodatkami, ale i mają wymyślne nazwiska, jak choćby Gary Umyj, Winona Deser czy Ten Mamazaki - zdecydowanie dodają komiksowi tego radosnego, niezważającego na logikę klimatu. A biorąc to wszystko do kupy, stwierdzam jedno: Slo powinna stworzyć kreskówkę. Już, teraz, zaraz, Cartoon Network i inne stacje prawdopodobnie by się o nią biły. A ja oglądałabym, oglądałabym bardzo.

Podsumowując, "Pobite Gary" to sympatyczny, bezpretensjonalny komiks - taka lekka, zabawna, niewymagająca historyjka, którą podczytuje się w przerwie między jedną poważniejszą lekturą, a drugą. Minusem jest fakt, że, mimo obiecującego początku, fabuła nie ma okazji się rozwinąć, przez co nie wciąga i nie zatrzymuje na dłużej. To szczególnie bolesne, jako że nie wiemy, czy można spodziewać się jakiejkolwiek kontynuacji w przyszłości, co pozostawia bohaterów (i czytelników!) zawieszonych w niebycie. Mimo wszystko, komiks jest godny uwagi - urzeka zwłaszcza niezwykłym, ujmującym klimatem kreskówki, a także śliczną oprawą graficzną. Debiut Slo to kawał porządnej, przyjemnej w odbiorze, komiksowej roboty - zdecydowanie wart sprawdzenia.

Był taki jeden, co mówił, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą - kojarzę, mam jakieś jego książki na półce. Myślę, że w tej kwestii miał rację, a co za tym idzie, jeśli jeszcze paręset razy napiszę tu, że kolejne notki nie będą spóźnione, a w ogóle to systematyczność, jakość i komentarze, to na pewno w końcu się to ziści. 
Prawda?

Comments