Falkon 2015

Udało się, wróciłam. Jak po każdym konwencie, padam na pyszczek i mam ogromną ochotę zwinąć się w kłębek w wygodnym, ciepłym łóżku i spać przez trzy tygodnie. Oczywiście nie ma tak dobrze, "obowiązki" wzywają, trzeba więc machnąć jakąś szybką notkę z relacją. W sumie napiszę dwie: tutaj możecie znaleźć moją bardzo subiektywną, osobistą opinię; druga będzie skupiać się raczej na programie i konwencie jako takim, a pojawi się pewnie za parę dni i zawiśnie na Panteonie. Linka do niej zamieszczę na fanpejdżu, więc stay tuned. 

Tymczasem. Wyjazd na tegoroczny Falkon planowałam już od bardzo dawna, właściwie od zakończenia ostatniej edycji - był to mój drugi konwent w życiu i wspominam go straszliwie miło, dlatego też od razu postanowiłam, że pojawię się na kolejnym. Zupełnie nie zważałam więc na to, że od miejsca przeznaczenia dzieli mnie aż sześć godzin jazdy pociągiem, że pieniędzy brak, a nawet, że program nie zapowiada się jakoś szczególnie pasjonująco. Pojechałam. Zerwałam się z samego rana i dotarłam bardzo wcześnie, jeszcze zanim zaczęły się jakiekolwiek punkty programu, ale widziałam, że pod kasami już zaczyna się zbierać ładna kolejka. Sama ją ominęłam, bo wchodziłam jako media, dzięki akredytacji prasowej dla Panteonu. Dostałam specjalną, czarną plakietkę dającą +30 do fejmu, połączyłam siły z poznaną na poprzedniej edycji Niko oraz częścią grupy WARcon i wyruszyliśmy konwentować.
Falkon, jak większość konwentów, upłynął mi raczej na socjalizowaniu się i pałętaniu po okolicy w towarzystwie znajomych, niż na śledzeniu punktów programu. Te zresztą, jak pisałam wyżej, jakoś nie porywały. Udało mi się co prawda wybrać garść punktów interesujących mnie mniej lub bardziej, ale w końcowym rozrachunku udało mi się zahaczyć tylko o osiem prelekcji, jeden pokaz i konkurs cosplayu. Niezbyt imponująco.
Ominęły mnie przyjemnie zapowiadające się "Rytuał i ofiara w starożytności" oraz "Fantastyczne włosy" (a szkoda, bo liczyłam, że dowiem się tam magicznych sposobów na zafarbowanie ciemnych włosów na jakiś elegancki białawy odcień), dotarłam dopiero na "Teleportacja, telepatia, komputery kwantowe i komiks..." prowadzone przez Piotra Gawrona i Asurit. Poszłam na to, bo skusiło mnie słowo "komiks" i spodziewałam się jakiejś miłej, okołonaukowej pogawędki. a zamiast tego dostałam przygotowany przez profesjonalistę wykład na temat podstaw mechaniki kwantowej i zapowiedź komiksu opisującego to w przystępny sposób. Całkiem pasjonująca rzecz, nawet jeśli nie udało mi się do końca zrozumieć omawianych zagadnień. Inna sprawa, że punkt ten odbywał się w namiocie, jednym z paru ustawionych obok sal dla wystawców i mieszczących prelegentów. Namioty charakteryzowały się tym, że szło w nich zamarznąć. Były co prawda ogrzewane, ale nie robiło o chyba większej różnicy - na każdym mieszczącym się tam panelu, na którym byłam, trzęsłam się jak osika i fantazjowałam o ogniach piekielnych, które w tym momencie wydawały się całkiem przyjemną wizją.
Zaraz po tym udałam się na "Najodpowiedniejsza broń w razie apokalipsy zombie" Piotra Keslinga. Już raz, na zeszłorocznym Pyrkonie, miałam okazję odwiedzić prelkę dotyczącą przetrwania w czasie apokalipsy zombie, mając więc za sobą dwie takie mogę oficjalnie stwierdzić, że to jeden z najcudowniejszych typów prelekcji. Absolutnie urzeka mnie to, jak poważnie podchodzi się do tego problemu. Tutaj było to dodatkowo podszyte świetnym humorem, nie tylko prowadzącego, ale też (może nawet w większej mierze) uczestników. Naprawdę przesympatycznie spędzona godzina.
Sobotę zaczęłam od "Lepszego i konkurencyjnego panelu o Doktorze Who 1.5" grupy WARcon. To swego rodzaju kolejna odsłona prelki z Pyrkonu, na której też byłam. Pomimo dobrego pomysłu i organizacji wyszło jednak znacznie gorzej niż w Poznaniu, jako że wczesna godzina skutkowała marną frekwencją i nieszczególną  aktywnością widzów. Wciąż bawiłam się jednak nieźle, mimo że ostatnio nie mam za wiele do czynienia z "Doktorem Who". To pewnie przez to, że rozdawano tu żelki, ciężko źle wspominać coś, na czym rozdawano darmowe słodycze, prawda?
Po tym miałam w planach "Początki fandomu" lub "Modę dla geeków", a następnie "Konkurs wiedzy Pokemon". Oczywiście, jak to zwykle z moimi planami bywa, nic nie wyszło. Poszłam dopiero na "Czarty polskie" prowadzone przez Cathię. Było, jak zazwyczaj na jej panelach, niezwykle sympatycznie, z werwą i ogromnym zasobem wiedzy. Niby zawsze wiedziałam, że przez nasze legendy przewija się pełno różnych diabłów, ale nie znałam większości opowiadanych przez nią historii. Po tym zostałam na kolejnej prelekcji jej autorstwa: "Co po Expanded Universe?". Co prawda skupiało się to raczej na nowym kanonie Star Warsów, nie na samym EU, ale wcale mi to nie przeszkadzało. W czasie trwania omówiono wszystkie tytuły, które składają się na kanoniczne uniwersum, podrzucono sporo polecanek oraz popłakano przez moment nad wyrzuconymi do kosza historiami. Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że muszę zabrać się za parę wymienionych pozycji, kiedy tylko dorwę się do jakichś pieniędzy.
Następnie udałam się na "Motyw superbohatera w komiksie polskim", czyli spotkanie autorskie z Rafałem Szłapą (autorem "Blera"), Dariuszem Stańczykiem i Jakubem Oleksowem (twócami "Lisa") oraz Marcinem Rusteckim (red-naczem TM-Semica). Było sporo o początkach komiksu superbohaterskiego w Polsce, a więc głównie o TM-Semicach - sama ich nie pamiętam, ale wiem, że dla wielu były pierwszym zetknięciem z postaciami DC i Marvela, więc wspominane są z ogromnym sentymentem. Powiedziano też co nieco o powstawaniu "Blera" i "Lisa", o samych komiksach i planach na nie. Miła rzecz, w sumie szkoda tylko, że zebrała taką małą publiczność.
Po zakończeniu udało mi się wypatrzeć w tłumie Misiaela z Mistycyzmu Popkulturowego i bezczelnie męczyłam go swoją obecnością przez parę godzin. Dowiedziałam się przy tym, że lubi on Muzeum, co jednak brzmi zbyt surrealistycznie, żebym mogła w to uwierzyć. Tak czy inaczej, wylądowaliśmy na prelce "Sith vs Jedi" prowadzonej przez Alkerna. Nazwa okazała się dość myląca, gdyż zamiast pojedynku, dyskusji czy czegokolwiek, co mogło sugerować "vs", był to po prostu wykład o tym, dlaczego Sithowie są lepsi od Jedi w każdym możliwym aspekcie. Aprobuję takie prelki. Prowadzone było nieźle, może nieszczególnie porywająco, ale słuchało się bez bólu.
Po paru godzinach pałętania się wylądowałam na konkursie cosplayu, czyli KOSplayu. Rozpoczął się spóźniony, do tego prowadzący, gwiazda zeszłorocznego oczekiwania znana jako Człowiek z Miotłą, wypadł strasznie słabo i skupiał się raczej na rzucaniu żartów na poziomie gimnazjalnym, niż na, dajmy na to, poprawnym wymawianiu imion postaci ("Geralt i Dżenefer", ffs). Same stroje wypadły znacznie lepiej, chociaż też bez większych zachwytów, nic nie zrzuciło mnie z krzesła. Był bardzo widowiskowy Czarnoksiężnik z Angmaru, śliczna Pani Lodowego Ogrodu, podobał mi się też występ Lady Deadpool, świetna scenka z Borderlandsów oraz ujmujący duet Link i Skull Kid. I pewnie jeszcze ktoś, kto akurat wyleciał mi z głowy.
W niedzielę załapałam się tylko na jeden punkt programu: "WTF is wrong with you", czyli panel o zaburzeniach psychicznych, które można wskazać u znanych bohaterów Marvela i DC, przygotowany przez Małgorzatę Sabik i Zuzannę Bielecką. Wypadło mocno średnio, po pierwsze dlatego, że prelegentki namiętnie czytały wszystko z prezentacji - a to nigdy nie wygląda dobrze; po drugie, "wskazywania" nie było tu zbyt dużo, bo do prawie każdego z wymienionych zaburzeń podawano tylko jeden przykład, a całość wyglądała na zrobioną po łebkach.
I to w sumie tyle, zdążyłam jeszcze zahaczyć o games room, pokręcić się trochę po okolicy i już biegłam na pociąg. I sześć godzin jazdy, z czego połowa przespana.

Tu chciałabym się móc pochwalić się zakupami, ale niestety, prawie ich nie ma. Miałam zamiar kupić sobie jedną z nowych gwiezdnowojennych książek, "Tarkina", ale wykupili mi je sprzed nosa. Czaiłam się też na śliczny pierścionek stylizowany na pierścień Zielonych Latarni, ale nie znalazłam takiego, który pasowałby na moją małą łapkę. Z cudownej koszulki z Vaderem musiałam zrezygnować, bo nie pozwoliły mi na nią pieniądze. W efekcie kupiłam jedynie wisiorek ze świecącą w ciemności, modelinową macką dla koleżanki i cztery losy w loteriach. Bida straszna, wiem. Za to zdobyłam śliczny zestaw kart i małych modeli statków z Star Warsów, nagrodę w konkursie organizowanym przez WARcon. Dostałam też prześliczny rysunek od Jakuba Oleksowa.
Łupy z loterii.
Śliczna Lisica. Troszkę wygnieciona, ale już jest w trakcie prostowania.
Tymi ręcoma składane! Na foci nie uwzględniłam kolejnych dwóch TIE Fighterów i jednego X-Winga. 
No i tak, o. Czy bawiłam się dobrze? Hell yeah, jak to na konwencie. Absolutnie kocham panującą na nich atmosferę, więc pewnie cudownie czułabym się i na najnudniejszym i najsłabszym konie w historii. Miło było zobaczyć się z dawno/w ogóle niewidzianymi znajomymi, poznać nowych, nawiązać milijon relacji trwających parę sekund i ograniczających się do zamienienia trzech słów. Świetnie oglądało się wszystkich tych ludzi, zarówno cosplayerów, jak i zwykłych śmiertelników. Z innych wieści: zostałam pogłaskana po łysinie przez Jacka Sparrowa. Tony Stark nazwał mnie "Skrillexem". Zjadłam najpiękniejszą muffinkę w życiu. Miałam na pyszczku Majora's Mask. I takie tam. Małe, konwentowe rzeczy.
Bawienie się bawieniem, ale pozostaje pytanie, jak wypadł sam konwent. Tu pojawiły się drobne minusy, chociaż nie było tragicznie. Problemy z programem, błędy w informatorze, pewne niemiłe sytuacje związane z konkursem cosplayu, do tego średni program i te tragiczne plakietki - niechronione niczym kawałki papieru, które już po pierwszym dniu słabo się trzymały, meh. Nie było źle, ale wydaje mi się (w sumie nie tylko mi), że wyszło marniej, niż w zeszłym roku. Hm. Może kolejna edycja wypadnie lepiej, tak dla odmiany.

Włączyła mi się pokonwentowa nostalgia, heh. Teraz tylko wytrzymać do Pyrkonu. 
Dziękuję za uwagę, zapraszam do komciania i tak dalej.
Ja tymczasem wezmę się za relację na Panteon. Linka wypatrujcie na moim fanpejdżu. Możliwe, że wrzucę tam też jakieś zdjęcia z Falkonu - dostanę je dopiero na dniach, może wygrzebię coś, na czym nie widać mojej twarzy. 

Comments

  1. I teraz żałować, czy nie żałować, że pojechałam? Pewnie żałować, mimo wszystko. Ale to nic. Na drugi rok będzie lepiej. Zaplanuję to porządniej! Tak będzie...

    P.S. Kiedy zmieniłaś tło? :P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Żałuj, nieodwiedzonych konwentów zawsze należy żałować. W przyszłym roku na pewno wyjdzie, a jak nie to, to jakiś inny.

      Tło zmieniłam wczoraj. Ładne? ;3

      Delete
    2. Bardzo ładne! Choć osobiście wolałam poprzednie. Nie myślałaś jednak Sido, że skoro nietoperze to powinny się znaleźć też i Zubaty? ;)

      Delete
    3. Maną, w takim razie proszę, już są nietoperze. ;) Chyba faktycznie lepiej pasują.

      Delete
  2. Pewnie, że czytam, co potwierdzam niniejszym komciem :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ale właściwie tym spowodowany jest ten szok? Przecież to nie jest tak, że jestem mega-celebrytą blogowym, który wychylił się zza chmury, na której siedzi na Nieboskłonie, by pobłogosławić jedną ze swoich fangirl swoją atencją. Jestem normalnym gościem z Internetu, który prowadzi bloga, średnio poczytnego zresztą i - tak jak mnóstwo ludzi - czyta blogi. Między innymi twój :) Naprawdę nie rozumiem, co w tym takiego szokotwórczego.

      Delete
    2. Hm, ja po prostu wciąż mam problemy z wyobrażeniem sobie, że ktokolwiek może lubić czytać moje notki. Wiem, że minął rok od założenia bloga, i najwyraźniej zebrało się parę osób, które to robią, ale to wciąż strasznie dziwne i niepojęte. Szczególnie, jeśli ten ktoś sam pisze, w dodatku tak ciekawie i inteligentnie.

      Delete
    3. "Szczególnie, jeśli ten ktoś sam pisze, w dodatku tak ciekawie i inteligentnie."

      Przez ciebie się rumienię.

      Delete
  3. Heh, żal taki wielki, że mnie nie było, ale rzeczy straszne działy się u mnie i pojechać jak nie było.
    Łupy faktycznie nieco ubogie, ale lepszy rydz niż nic :)
    Hm, strasznie jestem spóźniona z tym komentarzem. Książki czytałam, w internetu nie paczałam.

    T.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Szkoda. :< Może w przyszłym roku się uda. Albo chociaż na inny konwent.
      Internet nie zając, nie ucieknie, więc nie przejmuj się.

      Delete

Post a Comment