Recenzja "Batwoman: Elegy"

Kończę wyzwanie czytelnicze LGBT po zaledwie trzech pozycjach - słabo, wiem, ale cóż. I tak więcej, niż przewidywałam. Miałam w planach jeszcze jedną książkę Sarah Waters, ale może napiszę o niej innym razem. 

Batwoman to okropnie niedoceniana postać. Jest raczej mało znana, nawet w komiksach około batmanowych jest jej zwyczajnie mało, a osoby kojarzące jej pseudonim biorą ją często za jakąś tanią, uzbrojoną w cycki podróbkę Bruce'a Wayne'a. Wbrew pozorom, Kate Kane to kawał naprawdę ciekawej, skomplikowanej postaci, która świetnie radzi sobie samodzielnie, "Bat" w swoim przydomku nosząc raczej z sentymentu, niż jakiegoś poczucia przynależności. Jest to szczególnie ciekawe, kiedy wiemy, że jej pierwsze pojawienie się w komiksie (pod nieco innym imieniem i w innym uniwersum, ale to szczegóły) ograniczało się do bycia love-interestem Batmana. Kate niesamowicie ewoluowała i może robić za genialny dowód na to, że nawet ze słabego konceptu można zrobić coś interesującego, jeśli tylko odpowiednio się do tego podejdzie (i pomiesza trochę w strukturze wszechświata... Wiecie, komiksy, takie rzeczy czasem się zdarzają).


"Elegy" jest z kolei perfekcyjnym przykładem fantastycznej historii o nieszablonowej, interesującej bohaterce - czyli tym, co lubimy najbardziej. Komiks (zbiór numerów 854-860 z serii "Detective Comics" - technicznie rzecz biorąc, składa się z dwóch storyline'ów: "Elegy" i "GO") opowiada o walce Batwoman z organizacją zwaną Religion of Crime, która zagraża bezpieczeństwo Gotham. Na jej czele stoi tajemnicza Alice, inspirowana twórczością Carrolla i przywodzącą na myśl żeńską wersję Jokera postać. Jej rola tutaj nie ogranicza się do siania zamętu w mieście, ale ma też pewne osobiste utarczki z samą Kate. Historia zdaje się być niedokończona, brakuje jej definitywnego finału, ale wątki z niej są kontynuowane w późniejszej serii o Kobiecie-Nietoperzu. W omawianym tomiku, równolegle do teraźniejszych wydarzeń, dostajemy za to zbiór retrospekcji składających się na origin bohaterki - widzimy dzieciństwo, wychowywanie się w rodzinie wojskowych, a w końcu traumatyczną tragedię, z których wszystko miało wpływ na jej późniejsze życie i wybory - także zostanie Batwoman. Mimo że do przyodziania kostiumu zainspirowało ją właśnie alter-ego Bruce'a Wayne'a, to ona sama nie miała z nim nigdy wiele wspólnego, a jej walka z przestępczością prowadzona była samotnie. Dzięki temu seria pozbawiona jest tego, co często przeszkadza osobom sięgającym po tytuły o członkach Bat-rodziny - Kate nie konsultuje się i nie współpracuje z żadną grupą, a jej przygody można bez problemu poznawać w oderwaniu od reszty przebierańców z nietoperzem w logo. Ja osobiście lubię takie rodzinne działania, ale w jej przypadku zupełnie tego nie widzę i cieszę się, że wygląda to jak, jak wygląda. (W New52 trochę to zmieniono, ale to temat na inną notkę, więc shush.)

Sama Batwoman jest naprawdę ciekawą i dobrze napisaną postacią - Greg Rucka i J. H. Williams III odwalają tu kawał dobrej roboty, przedstawiając Kate jako charakterną indywidualistkę, żołnierza, córkę, dziewczynę słabo radzącą sobie w związkach, bohaterkę z powołania, która działa według własnego kodeksu moralnego i nie boi się pobrudzić sobie rąk. Jest jednak przede wszystkim osobą z krwi i kości, ludzką i wiarygodną, z którą łatwo sympatyzować. Nieco odróżnia też się od innych, popularniejszych heroin ze świata DC, zwłaszcza pod względem osobowości oraz tego, jak celebruje własną odmienność, nie zwraca uwagi na opinie innych i pozostaje szczera i wierna sobie - czy to w kwestii swojej orientacji seksualnej, czy metod działania. Ujmująco prezentują się też inne postacie i ich relacje z Kate - mam tu na myśli zwłaszcza jej ojca, który wspiera ją w jej nocnej krucjacie jak tyko może. Dodajmy do tego cudowny design - ta peruka i peleryna prezentują się tak genialnie, że mogę przymknąć oko na praktyczne aspekty tego stroju.

Pod względem graficznym komiks prezentuje się wspaniale. Rysownik, wspominany już Williams, wykorzystuje różne, odmienne style, co idealnie oddaje atmosferę szaleństwa wprowadzaną przez Alice i świetnie wpasowuje się w narrację. Na szczególną uwagę zasługują też fantastyczne kolory nakładane przez Dave’a Stewarta. Całość wygląda naprawdę zjawiskowo.

Podsumowując, "Batwoman: Elegy" to świetna, trzymająca w napięciu, zgrabnie poprowadzona i ślicznie ilustrowana historia z interesującą bohaterką w roli głównej. Idealnie sprawdzi się jako pierwsze spotkanie z postacią Batwoman, a dla osób, które znają i lubią ją z późniejszych komiksów, jest to pozycja obowiązkowa. Zresztą nie tylko fanom Kobiety-Nietoperza mogę to polecić, ale i wszystkim miłośnikom ciekawych, dobrze napisanych postaci kobiecych (szczególnie, jeśli po obejrzeniu "Jessiki Jones" macie ochotę na więcej twardych, złożonych heroin), a także porządnych, zajmujących historii. Pod tymi względami "Elegy" nie powinno nikogo rozczarować.

Eksperyment pod tytułem "Czy uda mi się napisać notkę w jeden dzień, bo deadline" uważam za zakończony sukcesem. Cóż, może słowo "deadline" jest użyte tu nieco na wyrost, ale działa tak jak powinno. Recka co prawda krótka, ale wydaje mi się, że zawarłam w niej wszystko, co miałam do powiedzenia. 
Zapraszam do zostawienia opinii lub krytyki w komentarzu, chętnie przyjmę. 

Comments

  1. DC chyba lubi tworzyć przeciwników Batsa inspirowanych "Alicją w Krainie Czarów", bo Alice z tego komiksu to już piąty o jakim słyszę. Są jeszcze Szalony Kapelusznik, ci dwaj identyczni kuzyni na "T" i ta babka inspirowana Białym Królikiem z komiksu, który już recenzowałaś. Cała piątka powinna założyć jakąś grupę, czy coś.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Z tej grupy jedynie Mad Hatter gra jakąś większą rolę, White Rabbit na szczęście gdzieś przepadła (i oby nie wracała), Alice ogranicza się jedynie do Batwoman.
      W samym "Elegy" pada uwaga na ten temat, więc coś w tym jest.

      Delete
  2. A wiesz, że ten komiks też mam na liście "to-read", i to od bardzo dawna?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zapewne dużo dobrych rzeczy kryje się na tej liście, tylko żeby teraz znaleźć czas na odhaczenie z niej jakichś pozycji... Ciężka rzecz.

      Delete
  3. Zacznę od tego, że czytanie tu recenzji na komórce boli, bardzo boli – tło jest jasnoszare, a literki białe. Niezbyt dobrze to wygląda.
    Sama recenzja to jednak inna sprawa, bo jest diabelnie przyjemna. Komiks kiedyś chciałam przeczytać, ale odkładałam i odkładałam, aż w końcu zapomniałam o nim, tak więc – dzięki za przypomnienie mi o nim, zabiorę się za "Batwomen" niedługo, bo faktycznie wygląda świetnie i dobrze się zapowiada.

    T.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ech, Batwoman została Batwomen. Nie wiem, czy to ja tak umiejętnie piszę, czy to moja autokorekta taka cudowna.

      T.

      Delete
    2. Ach, damn, właśnie ostatnio zmieniałam kolory, bo słyszałam, że boleśnie się czyta. Muszę nad tym popracować.
      Dziękuję, jeszcze raz polecam - jeśli się zapoznasz, to podziel się opinią.

      Delete

Post a Comment