Recenzja "Muskając aksamit"

Muzeum zrobiło się ostatnio straszliwie serialowe, za sprawą, oczywiście, mojego serialocyklu. Trzeba to zmienić, bo nie chcę zrobić się zbyt monotematyczna, dlatego też dzisiaj rzucam książką. Książką nie wybraną zresztą przypadkowo - jak wspominałam n notek wcześniej, postanowiłam wziąć udział w wyzwaniu czytelniczym LGBT+ autorstwa Rusty Angel, a na "Muskając aksamit" natknęłam się na blogu Gryzipióra, gdzie możecie przeczytać recenzję znacznie sensowniejszą niż moja. 


Do rzeczy jednak. Autorka, Sarah Waters, znana jest jako pisarka powieści skupiających się na wątkach lesbijskich: spośród sześciu jej książek tylko jedna nie porusza tego tematu. "Muskając aksamit" wyjątkiem tym nie jest: to jej literacki debiut, w którym połączyła swoją fascynację wiktoriańską Anglią i historię o damsko-damskich miłościach. 
"Muskając aksamit" jest stylizowane na pamiętnik, w którym wydarzenia oglądamy z perspektywy starszej, bardziej doświadczonej życiem bohaterki. Nadaje to dystansu oraz pewnego obiektywizmu, ale jednocześnie pozwala wczuć się i zaangażować w jej losy. Pomaga w tym też fakt, że opowieść snuta przez Nancy jest niezwykle osobista, pełna intymnych myśli, informacji i opinii, zdecydowanie mocniej kojarząc się z prywatnym dziennikiem, niż autobiografią. Przyglądamy się tu jej życiu na przestrzeni wielu lat, zaczynając od dzieciństwa i młodości spędzonych w nadmorskiej mieścinie - wtedy też ma miejsce przełom, który pociąga za sobą wszystkie kolejne wydarzenia: Nan po raz pierwszy widzi tam występ Kitty Butler, artystki rewiowej występującej na scenie w męskim stroju. Zafascynowana jej osobą dziewczyna zakochuje się bez pamięci, a wkrótce nawiązuje z nią bliską przyjaźń, a w końcu udaje się z nią do Londynu, gdzie wspólnie występują. Oczywiście do czasu, bo życie naszej bohaterki pełne jest zarówno wzlotów, jak i upadków, w dodatku całkiem widowiskowych i bolesnych. Cała akcja rozgrywa się na przestrzeni paru lat, śledząc Nancy w jej ciągle zmieniających się rolach - dziewczyny z prowincji, gwiazdy estrady, prostytutki czy utrzymanki. Historia toczy się raczej spokojnym tempem, zwrotów akcji nie ma zbyt wiele, czasami robi nużąco - sytuację ratuje fakt, że Waters opowiada w sposób umiejętny, taki, który zachęca do dalszego czytania nawet, kiedy wydarzenia nie porywają. Niestety, nie zmienia to faktu, że fabuła nie należy do najciekawszych i raczej niczym nie zaskakuje. W dodatku jej odbiór psuje, moim zdaniem, zakończenie, które wydaje się być upiększone i  osłodzone na siłę. 

Jeśli historia nie jest wystarczająco angażująca, by wciągnąć czytelnika, ten obowiązek spoczywa na barkach bohaterów. Tutaj, na szczęście, radzą sobie oni z tą odpowiedzialnością bardzo dobrze. Nancy jest nie tylko świetną narratorką, ale i interesującą postacią z krwi i kości, z mocnym charakterem, mnóstwem wad, targana wieloma sprzecznymi emocjami i przechodząca w czasie trwania książki niemałą przemianę. Pozostałe osoby, które mamy okazję poznać w trakcie czytania - czy to przedstawiona na początku, ujmująca Kitty, czy pojawiająca się czasami rodzina Nan, czy też inne osoby, które napotyka w czasie swojego życia - są ładnie zarysowane i, zazwyczaj, wielowymiarowe i dające się polubić (albo przynajmniej zrozumieć). Ciekawie prezentują się także ich relacje, czasem niezwykle skomplikowane; czasem urzekająco proste i czyste, jak choćby początkowa szczenięca miłość głównej bohaterki do panny Butler (opisana w sposób absolutnie przesłodki). Jak można podejrzewać, większość z pojawiających się na kartach powieści to kobiety - mężczyzn nie ma tu zbyt wielu, w dodatku grają raczej role drugoplanowe. Co więcej, lwia część przedstawionych tu pań to lesbijki, co jest o tyle interesujące, że możemy zaobserwować, jak różnie ta seksualność jest odbierana w różnych środowiskach i klasach. 

Co do klas - jak wspominałam wyżej, Sarah Waters jest miłośniczką epoki wiktoriańskiej i ma w tej materii ogromną wiedzę. W "Muskając aksamit" ta fascynacja jest bardzo dobrze widoczna. Obok postaci i ich historii mamy tu zgrabny przekrój przez różne warstwy społeczne i grupy, ze szczególnym uwzględnieniem artystów teatralnych, później też arystokracji, a nawet socjalistów. To wszystko rozgrywa się na tle Londynu, który tutaj urasta niemalże do rangi osobnego bohatera - jest wielobarwny, tętniący życiem i zmienny. Nasza heroina trafia do najróżniejszych jego zakamarków, z których każdy ma swój niepowtarzalny klimat i opisany jest niesamowicie malowniczo. Zresztą nie tylko opisy prezentują się tu tak pięknie - cała treść przesiąknięta jest takim klimatem, ostrym i intymnym. Nie brakuje tu też scen i motywów przeznaczonych wyłącznie dla oczu czytelnika dorosłego (well, teoretycznie), one też prezentują zresztą sporą różnorodność: mamy tu zabawy całkiem niewinne, jak i zupełnie bezpardonowe, a wszystko to opisane w sposób dość dosadny. Osoby wrażliwsze lub nieprzepadające za takimi zagrywkami zmuszone będą przymknąć oczy. 

Nie jestem do końca pewna, jak oceniam "Muskając aksamit". To z pewnością wspaniale napisana książka, poruszająca nieszczególnie popularną tematykę w sposób dość oryginalny - jak mówi sama pisarka, jej powieść miała zawierać elementy, których brakuje innym przedstawicielkom literatury lesbijskiej. Nie jest to łzawa opowieść o smutnej miłości, jak można by się spodziewać, zamiast tego dostajemy coś żywego, kolorowego, gdzie niefortunne zdarzenia przetykane są okresami radości i zabawy. Postacie są interesujące i całkiem ludzkie, fabuła nie porywa i potrafi nudzić, ale mimo tego można się w nią wciągnąć i czytać z przyjemnością. Mi osobiście najbardziej spodobała się pierwsza część powieści, ta pełna występów, teatru i śpiewu, w dalszych rozdziałach brakowało mi tej atmosfery rewii - wierzę jednak, że innym to jedna z pozostałych dwóch części może przypaść do gustu. Polecam przeczytać fanom wiktoriańskiej Anglii, romansów i po prostu dobrze napisanych, intrygujących książek. 

I tak. Krótko strasznie, wiem. Mam nadzieję, że mimo tego się podobało, zapraszam do wyrażania opinii w komentarzach lub długich, pięknie wykaligrafowanych listach tradycyjnych. Czy jakkolwiek inaczej. 
A jutro wybywam na Falkon i będę się tam pałętać przez trzy dni. Do miłego. 

Comments

  1. Pełna zgoda co do wszystkiego, także zakończenia. Nadal myślę, że wyszłoby ciekawiej i mniej słodko, gdyby Waters nie zdecydowała się odpowiedzieć na pytanie, czy Nan uda się pokochać Florence. Bo to w ogóle dobry wątek, pokazujący taką miłość, o której niezbyt często się pisze - niezbyt efektowną, chwilami nawet letnią, a mimo to dającą siłę i poczucie sensu w życiu. Z tego powodu wydaje mi się, że choć pierwsza część powieści rzeczywiście jest najciekawsza, to właśnie część trzecia jest najważniejsza.

    PS Dobrej zabawy. :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dokładnie, też uważam związek Nan i Florence za ładnie przedstawiony, bo takie przedstawienie miłości zawsze było moim ulubionym. Po prostu nie do końca mnie to przekonało, nie jestem pewna, czemu. Zwłaszcza końcówka, w której nie pozostawiono miejsca na domysły.

      I dziękuję, bawiłam się dobrze. :)

      Delete
  2. Złodziejka jest bardziej, są pościgi, wybuchy i nagłe zwroty akcji. No dobra, wybuchów nie ma. Ale jest naprawdę dobra i wciągająca. Niebanalna więź była... dziwna. Ani jakaś wybitna, ani zła, taka średnia.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Już od jednej osoby to słyszałam, muszę zabrać się za "Złodziejkę" w wolnej chwili. "Niebanalną więź" chyba już sobie odpuszczę.

      Delete
  3. Czuję się skuszona;)

    Zapraszam do mnie na tagową podróż w czasie ;)
    Możesz zabrać nietoperze ;) http://www.niebieskistoliczek.pl/2015/11/8-podrozy-w-czasie-w-ktore-musisz.html

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cieszę się. ;>

      Obawiam się, że nie skorzystam - moja znajomość książek o podróżach w czasie jest mocno ograniczona, jakoś nigdy nie był to mój ulubiony motyw. Niemniej jednak, dziękuję za nominację.

      Delete
  4. Och, recenzja zwyczajowo świetna, naprawdę.
    Na książkę mam chrapkę od jakiegoś czasu, przyznam szczerze, i cieszę się, że napisałaś akurat o niej – wiem, że warto kupić. U Waters lubię realia, w jakich dzieją się jej książki (przyznam szczerze, że tematyka też mi pasuje), opisywany świat tętni życiem. Hm, cóż, pozostaje mi tylko czekać na następną recenzję i ciułać pieniądze na „Muskając aksamit”.

    T.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kłaniam się nisko.
      Jeśli lubisz tematykę i świat przedstawiany przez Waters, to jestem całkiem pewna, że "Muskając aksamit" przypadnie Ci do gustu. Powodzenia w ciułaniu. Daj znać, jak wrażenia po lekturze.

      Delete

Post a Comment